Babie lato nie jest oficjalną porą roku, a według mnie powinno. Ciężko jednak umieścić w sztywne ramy kalendarza ten piękny okres ostatnich podrygów lata, które zwykle oznaczają pożegnanie z tą piękną porą roku. Sprzyjające prognozy na pierwszy weekend października zachęcały do spontanicznego wyjazdu. Padło na Tatry, a konkretnie Orla Perć, która odkąd jeżdżę w góry spędza mi sen z powiek.
Ostatni ciepły weekend w roku. Może Orla Perć?
Spontaniczne wypady mają jakiś przedziwny urok. W piątek, będąc na drugiej zmianie w pracy decydujemy się z Anią na szybki wypad w góry. Ekspresowe sprawdzenie prognozy, rezerwacja noclegu, zatankowanie samochodu i w drogę z samego rana! Bez zbędnej organizacji i kombinowania – liczy się tylko zapowiadana słoneczna aura, wymagające szlaki i piękne widoki, które na nas czekają.
Kilka godzin spokojnej jazdy i jesteśmy w podzakopiańskim Murzasichle! Jest popołudnie, mamy więc trochę czasu na rozgrzanie mięśni. Postanawiamy dojść czarnym szlakiem do Hali Gąsienicowej, skąd schodzimy niebieskim przez Boczań, do Zakopanego. Akurat w drodze powrotnej mamy okazję obserwować zachód słońca nad Giewontem.
Moja poczciwa Łada, zwana Nataszą, dzielnie dowiozła nas w góry.
Dolina Gąsienicowa w jesiennych barwach.
Zachodzące słońce nad Giewontem. Czternastometrowy krzyż na szczycie nie pozwala na pomylenie go z żadnym innym.
Pierwszy przystanek: Dolina Gąsienicowa. Gdzie się podziali wszyscy ludzie?
Choć okolice Doliny Gąsienicowej są niezwykle urokliwe, my celujemy tym razem nieco wyżej. Piąta rano – agresywny sygnał budzika wyrywa ze snu. Kawa, plecaki pełne kalorycznego jedzenia. Ruszamy. Postanowiliśmy dzisiaj przejść środkowy fragment Orlej Perci, na odcinku od Skrajnego Granatu do Koziego Wierchu. Choć Orla Perć uważana jest za najtrudniejszy szlak pieszy w polskich Tatrach, wybrana przez nas część nie powinna sprawić większych trudności.
Maszerujemy jeszcze po ciemku znaną nam dobrze z poprzednich wypadów drogą do Hali Gąsienicowej wzdłuż potoku Sucha Woda. W „Murowańcu” o 7 rano nie ma jeszcze zbyt wielu ludzi, pałaszujemy potężne porcje jajecznicy i napawamy się spokojem. Zdecydowanie polecam odwiedzenie Tatr we wrześniu lub październiku. Jest szansa trafić na dobrą pogodę, a zwykle zadeptane szlaki są puste, jakby wymarłe. W popularnych miejscach (szczególnie dla wycieczek szkolnych) spotyka się pojedynczych turystów, w schroniskach nie ma niekończących się kolejek do toalety, na trudniejszych odcinkach szlaków nie tworzą się zatory. Można się nasycić niczym nie zmąconym pięknem gór.
Mapa części Tatr Wysokich – i fragment naszej trasy przez Orlą Perć wykropkowany na zielono.
Schronisko „Murowaniec” o poranku. Gdzie się podział charakterystyczny gwar, z którym nieodłącznie kojarzy mi się to miejsce?
W drodze nad Czarny Staw Gąsienicowy.
Wspinaczka na Skrajny Granat
Idąc krótkim łącznikiem do Czarnego Stawu Gąsienicowego nie spotykamy nikogo. Dopiero przy samym stawie robi sobie zdjęcia jakaś parka. Słońce wyjrzało już zza grzbietu grani, robi się ciepło i przyjemnie. Od tego miejsca odbijamy na żółty szlak w kierunku Skrajnego Granatu. Zaczyna się strome podejście po kamiennych stopniach wzdłuż kosodrzewiny. Sprawnie zdobywamy wysokość, co jakiś czas oglądamy się za siebie obserwując malejący w oczach, jaskrawozielony dach Murowańca i spokojną taflę stawu. Na końcowym etapie podejścia na szczyt pojawia się kilka miejsc, w których trzeba się powspinać. Są też łańcuchy ułatwiające podejście.
Czarny Staw Gąsienicowy od strony wschodniej.
Tutaj opuszczamy Dolinę Gąsienicową i zaczynamy podejście na Granaty.
Ania pokonuje łańcuchowe trudności żółtego szlaku 🙂
Pierwszej kroki na Orlej Perci
Dosyć szybko udaje nam się zdobyć Skrajny Granat. Jesteśmy na wysokości 2225 m.n.p.m. Na szczycie naszym oczom ukazuje się piękna panorama Doliny Roztoki i części Doliny Pięciu Stawów. My jednak jeszcze do niej nie schodzimy, przed nami ponad trzygodzinna trasa skalistą granią, aż do Koziego Wierchu. Pierwszy odcinek prowadzi przez wierzchołki dwóch pozostałych Granatów – Pośredniego i Zadniego. Z każdego z nich rozpościera się fantastyczny widok zarówno na Pięć Stawów, jak i Dolinę Gąsienicową.
Skrajny Granat zdobyty – widok na część Orlej Perci w stronę przełęczy Krzyżne.
A tędy będziemy szli za chwilę – w oddali Pośredni Granat.
Szlak na razie nie sprawia większych trudności – niewiele jest momentów eksponowanych, czasem trzeba użyć rąk by sobie pomóc. Po drodze przechodzimy przez osławioną szczelinę skalną, nad którą należy zrobić duży krok. Całość na szczęście to tylko trudność psychiczna, dodatkowe ubezpieczenie łańcuchem zwiększa bezpieczeństwo. Przed Żlebem Kulczyńskiego pojawia się spore zejście po skale, ubezpieczone klamrami i kilkoma łańcuchami. Szlak biegnie przez zacienione miejsce. Jest ślisko, dlatego staramy się bardzo uważać gdzie stawiamy stopy i pokonujemy trudność powoli. W przeciwną stronę ten fragment jest zdecydowanie łatwiejszy do przejścia.
Odpowiednio zabezpieczona skalna szczelina nie sprawia większych trudności.
Zejście w dół po skalnej ścianie. Dobrze, że był ten łańcuch! 🙂
Kozi Wierch – widoki na wszystkie strony
Straconą na ostrym zejściu wysokość musimy odzyskać od nowa. Wejście pod Kozi Wierch jest technicznie łatwe, choć dość mozolne. A może tak nam się tak wydaje, bo jesteśmy już zmęczeni i głodni? Kusi nas bezpośrednie zejście do doliny – odcinek samego podejścia na szczyt będziemy wracać tą samą drogą. Jednak na górze zmęczenie ustępuje miejsca ekscytacji – jesteśmy na 2291 m.n.p.m., a przed nami jak na dłoni najpiękniejszy fragment pasma Tatr Wysokich. Wyróżnia się Kościelec, wyglądający groźnie z każdej strony, a także cała Orla Perć – jej dalsza część przez Kozią Przełęcz i Zawrat, aż do Świnicy. Nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy iść dalej. Szlak ze względu na wąskie przesmyki i tworzące się na nich zatory jest jednokierunkowy na odcinku Zawrat – Kozi Wierch.
Kozi Wierch. Na szczęście nachodzące chmury nie zdążyły nam popsuć widoku. W dole Czarny Staw Gąsienicowy, spod którego rozpoczęliśmy wspinaczkę.
Widok na dalszą część Orlej Perci i część Doliny Pięciu Stawów Polskich, schowanych za masywem.
Wyżej już nie będzie! Teraz tylko w dół…
Nasyceni widokami schodzimy do Pięciu Stawów. Emocje opadają, a nogi coraz bardziej bolą. Mają prawo – zrobiliśmy dzisiaj nie lada dystans, a przed nami jeszcze kilka kilometrów do końca. W schronisku PTTK robimy półgodzinną przerwę, dając wytchnienie obolałym kończynom.
Końcowy odcinek to już spokojne zejście doliną Roztoki wzdłuż potoku, a następnie wygodnym asfaltem do Palenicy Białczańskiej. Stąd odjeżdżamy busem do Murzasichle i kończy się nasza przygoda.
Dolina Pięciu Stawów Polskich.
Jesień w górach jest wspaniała!
Zalesiona Dolina potoku Roztoka. Czas wracać…
Wszystko co dobre, szybko się kończy…
Nie powiem, rano ciężko było wsiąść w samochód i dojechać do Warszawy. Po takim wysiłku nie chciało się wstawać i prowadzić. Ale nic to. Endorfiny towarzyszące na męczącym podejściu, przekute we wspaniałe wspomnienia, są bezcenne. Taki jeden dzień chodzenia po górach potrafi człowieka pozytywnie naładować na długie tygodnie. Dlatego w takim przypadku cel uświęca środki.