Zaniedbana Lizbona. Czy to znaczy, że nieatrakcyjna?

Portugalska stolica ni w ząb nie przypomina europejskiej metropolii. Tu nie uświadczysz pośpiechu i gonitwy, a prędzej zgubisz się w bezimiennych, krętych alejkach między budynkami. Każdy z nich jest inny, jeden wysoki, drugi niski, prawie wszystkie obdrapane i potraktowane graffiti. Zaniedbana Lizbona posiada jednak swoją duszę i charakter. Jeśli tylko wyłączysz myślenie schematami, odnajdziesz niepowtarzalny urok w tym urbanistyczno – estetycznym zamęcie. Daj się porwać i zgubić.

Czy wśród obdrapanych murów i podniszczonych fasad można odnaleźć piękno? 

Kto powiedział, że wyłącznie gruntowna rewitalizacja danego obszaru jest jedynym sposobem na podniesienie jego atrakcyjności? Jeszcze pół biedy, jeśli robi się to z głową, nierzadko jednak pod kolejną warstwą farby znika historia i autentyczność. Odnawiane budynki, wyrównywane schody i nienagannie przystrzyżony trawnik upodabniają popularne miasta do siebie, narzucając taki a nie inny kanon piękna. Niestety uestetycznianie często jest tożsame z upraszczaniem (dość powszechnie spotykany sposób „rewitalizacji” w naszym kraju). Budynków pozbawia się np. charakterystycznych gzymsów, zmienia się kształty bram lub rozmiary okien, wzdłuż śródmiejskich uliczek staje rząd takich samych latarni, stylizowanych na te z XIX wieku. Wszystkie uliczki, choć brukowane, są takie same. Po remoncie jakoś brak im charakteru. Nie twierdzę, że remontować nie trzeba jednak… Lizbona jest inna.

Lizbona nie udaje, daleko jej do miast przypudrowanych na pokaz. Jedynie kilka topowych miejsc cieszy niewymagające oko masowego turysty. Wąskie schody między kamieniczkami, kręte, brukowane uliczki o rozmaitej szerokości i stopniu nachylenia. Chodząc po centrum ma się wrażenie, że każdy budynek jest inny – pod względem kształtu, wysokości i rozplanowania. Tak jakby najpierw wybudowano go gdzieś indziej, a dopiero potem przeniesiono w miejsce przeznaczenia i upchnięto na siłę pomiędzy innymi kolejnymi. A po środku jeszcze wciśnięty jakiś dziedziniec, schodki na kolejny, znajdujący się wyżej. Dodając do tego przedzierające się przyciasnymi przesmykami stareńkie tramwaje i wiszące nad głowami pranie, które jest dosłownie wszędzie, otrzymujemy istny rozgardiasz. Tutaj pojęcie unifikacji nie istnieje.





Winda to doskonały nośnik graffiti

W Lizbonie funkcjonują cztery windy, które nazywają się po portugalsku elevadores. Jedna z nich, ma klasyczną postać. Elevador da Santa Justa, pokonując w pionie 45 metrów metrów, w krótkim czasie wynosi turystów na platformę widokową, z której można dostrzec dominujące nad miastem wzgórze wraz z zamkiem św. Jerzego, panoramę szerokiego Tagu oraz klimatyczną zabudowę centrum.

Pozostałe trzy lizbońskie windy bardziej przypominają tramwaje, zresztą często są z nimi mylone przez turystów. Rzeczywiście, wyglądają podobnie do klasycznych przecinaków i poruszają się po torach. Odróżnia je konstrukcja podwozia, które już fabrycznie zaadaptowano do pokonywanej różnicy terenu na trasie.

Trasy wszystkich trzech elevadores są dość krótkie, a torowisko kończy się ślepo. Ze względów oczywistych pojazdy nie zjeżdżają do zajezdni. Po ostatnim kursie motorniczy zamyka wagon i po prostu idzie do domu. Niepilnowany przez nikogo pojazd pada ofiarą graficiarzy, a władze miasta chyba nie specjalnie się tym przejmują. W każdym razie na krańcówkach póki co nie stoją plastikowe budki z ochroniarzami w środku, co zapewne miałoby miejsce u nas 🙂

Windy Elevador da Gloria oraz Elevador da Lavra są zlokalizowane nieopodal placu Praça dos Restauradores. Paradoksalnie, najpopularniejsza trasa (Gloria) jest najbardziej zapuszczona. Wzdłuż niecałych 300 metrów torowiska możemy podziwiać niezwykły talent lokalnych graficiarzy, nie wyłączając obu wind. W miejscu, gdzie wagony się mijają, graffiti na ich dolnych częściach tworzy jedną całość. Po przejażdżce polecam powolutku przejść sobie całą trasę pieszo, na spokojnie chłonąc klimat tej urokliwej ulicy, której nachylenie miejscami dochodzi do 17%.

Elevador da Gloria. Wagonik dojeżdża do górnego przystanku Rua São Pedro de Alcântara. Graficiarze w tym wagonie nie oszczędzili nawet przedniej szyby. 

Mijanka.

Niektóre graffiti naprawdę robią wrażenie.




Wieczorem również warto odwiedzić to miejsce.

Elevador da Bica. Najstarsza winda (funkcjonuje nieprzerwanie od 1892 roku) jest obsługiwana przez malutkie wagoniki. Znajduje się na zachód od centrum, łączy Rua de São Paulo z Largo do Calhariz.

W drodze na zamek św. Jerzego

Plac Martim Moniz to jedno z ważniejszych miejsc w centrum portugalskiej stolicy. Przestronny i nowoczesny plac otoczony jest ostrymi wzgórzami. Także tutaj rozpoczyna się trasa popularnego tramwaju linii 28. My, odnajdując przesmyk między budynkami, stromymi schodami udajemy się w kierunku dzielnicy Alfama. Początkowo chcemy zdobyć wysokie wzgórze, na którego szczycie znajduje się zamek św. Jerzego. Dojście do jednej z czołowych atrakcji Lizbony nie jest jednak takie łatwe. Znaków jak ma lekarstwo, pozostaje nam po prostu iść do góry – na logikę 🙂 W tym rejonie zaniedbana Lizbona jest szczególnie klimatyczna, nieużywane fragmenty schodów są zawłaszczane przez bujną roślinność, część kamienic jest opuszczona, a okna w nich zabite.

 

Zaniedbana Lizbona to także opuszczone kamienice. W tym miejscu, do złudzenia czuliśmy się jak w Łodzi.

Wspinamy się w stronę zamku.

 

Baixa, czyli centrum to nie tylko drogie sklepy i kawiarnie

Na sam teren zamku nie weszliśmy – woleliśmy pokręcić się po zaułkach Alfamy i poszukać punktów widokowych, których w Lizbonie jest niezliczona ilość. Alfama sama w sobie zasługuje na oddzielny wpis – pozwólcie więc, że wrócimy do centrum, czyli dzielnicy Baixa.

Samo centrum Lizbony ucierpiało najbardziej po ogromnym trzęsieniu ziemi w 1755 roku. Baixę trzeba było odbudować praktycznie od zera. Główny fragment dzielnicy jest położony na terenie płaskim, a ulice krzyżują się tu pod kątem prostym. Jest zdecydowanie przestrzenniej, kilka ulic jest wyłączonych z ruchu samochodowego tworząc deptaki. Wzdłuż nich sklepy z pamiątkami, butiki odzieżowe, a przede wszystkim Pastelarie. Słodkie babeczki wypełnione budyniem, to zdecydowanie kulinarny numer jeden w Portugalii – polecam! 🙂 Długie, proste ulice mają swoje zwieńczenie na Praça do Comércio, czyli wielkim placu nad samym brzegiem rzeki Tag.

Przy okazji zdradzę Wam pewien sekret – jeśli planujecie wjechać windą Elevador da Santa Justa na punkt widokowy, a zniechęca Was dłuuuga kolejka do wejścia (widzieliśmy ją za każdym razem przechodząc obok tego miejsca), na punkt widokowy można dostać się także pieszo, z górnego przystanku windy. Podążajcie ulicą Calcada Sacramento w górę (w kierunku północnym od strony Tagu), a znajdziecie się na poziomie górnej stacji. Wstęp na punkt kosztuje 1,50€, zjechać można wygodnie windą, już bez kolejki 🙂

Z płaskiej Baixy można piechotą udać się w kierunku Alfamy.

Poza głównymi deptakami nawet w ścisłym centrum można odnaleźć ciasną i cichą stronę Lizbony.

Kawa + pastela – obowiązkowy zestaw w Portugalii. 

Popularne są także pieczone kasztany z solą – całkiem smaczne i syte 🙂

 

Lizbona to miasto jedyne w swoim rodzaju

Trzy dni, które spędziliśmy w Lizbonie to z jednej strony dużo, z drugiej mało czasu.

Na pewno wystarczająco, aby choć powierzchownie zaznajomić się z rytmem portugalskiej stolicy. Po wstępnym poznaniu intrygującego oblicza miasta pokuszę się o stwierdzenie, że jest bardzo romantyczne i idealnie nadaje się na krótki wypad dla par. Choć oczywiście nie tylko!

Także te z pozoru nieatrakcyjne bazgroły czynią Lizbonę fascynującym miastem, kreują jej niekonwencjonalny charakter. Bo przecież brzydota to pojęcie względne, jednemu nie będą podobać się graffiti i obdrapane mury kamienic, innemu nie przypadną do gustu popularne zabytki, sztucznie odnowione na turystyczne potrzeby. W Lizbonie znajdziesz jedno i drugie – właśnie ta dwoistość zwiedzania jest atutem portugalskiej stolicy. Gubiąc się w labiryncie zaułków i przesmyków raz po raz można trafić na jeden z punktów widokowych – a z każdego z nich miasto wygląda inaczej. Szczególnie wieczorem polecam odwiedzenie któregoś.

Jeśli chcesz zarezerwować oryginalny nocleg w Portugalii, możesz założyć konto na portalu Airbnb korzystając z mojego linku. Otrzymasz zniżkę 100 zł na pierwszą rezerwację, a ja drobną prowizję za polecenie 🙂

Turysta nie do końca mile widziany

Na koniec chciałbym poruszyć jeszcze jeden temat, który mnie zastanawia. Mianowicie, jak sami Lizbończycy podchodzą do coraz większej fali turystów, zalewającej stolicę właściwie przez cały rok? Z pokrywających budynki bazgrołów bez przesłania, da się wyłowić głębsze myśli. „Fuck AirBnb, we want to live here”, „Mass tourism = Human pollution”. Choć oczywiście turystyka przynosi ogromne zyski dla państwa i samego miasta, stonka wylewająca się z kolejnych samolotów tanich linii (rzecz jasna, w tym my) zdaje się mocno dezorganizować codzienne życie mieszkańców i zakłócać spokojny rytm panujący choćby w zyskującej popularność Alfamie.

Chętnie bym rozwinął to zagadnienie, trapiące zapewne nie tylko Lizbonę, ale ciężko ocenić skalę zjawiska na podstawie tak krótkiej wizyty. Może ktoś z Was mieszkał w Lizbonie lub przebywał tam dłużej i może rozwinąć temat? Zachęcam 🙂

Na zakończenie jeszcze kilka zdjęć z różnych, intrygujących miejsc. Zaniedbana Lizbona także może być inspirująca!

Nieopodal punktu widokowego Miradouro das Portas do Sol sympatyczna Pani sprzedawała Ginjinhę – popularną lizbońską nalewkę. W smaku dobra, choć w głowach nam po niej nie zaszumiało 🙂










 

Główne źródło utrzymania bloga to mój własny portfel. Aby móc dalej realizować swoje marzenia, założyłem konto na Patronite. Jeśli uważasz treści na blogu i vlogu za wartościowe, możesz dołożyć od siebie skromną cegiełkę. W grupie siła! 🙂

 

 

Zobacz także:

Portugalia – kamienne wioski i długopisy z Jezusem w Fatimie
Portugalia: Porto – spacer labiryntem brukowanych uliczek
Łódź – pozytywne oblicze wyludniającego się miasta

 

2 komentarze do wpisu „<b>Zaniedbana Lizbona. Czy to znaczy, że nieatrakcyjna? </b>”

  1. W sezonie turystycznym w Lizbonie naprawdę ciężko się żyje – właśnie przez masy turystów, którzy są dosłownie wszędzie. Stąd może wynikać pewna niechęć mieszkańców, tak jak w Wenecji.

    Z drugiej strony, ja spędziłem w Lizbonie cały grudzień kilka lat temu, i to był fantastyczny czas na zwiedzanie Lizbony – ciepło bo około 15 stopni, a turystów praktycznie zero. Styczeń i luty podobno jeszcze lepsze na zwiedzanie tego miasta.

    Przypomniał mi Twój wpis jak fantastyczne jest to miasto i jak znów chciałbym tam na miesiąc czy dwa wrócić 😉

    Odpowiedz
    • Dziękuję 🙂 No właśnie – dość rzadko zdarza mi się jeździć na typowy city break, stąd ilość turystów od razu rzuciła się mocno w oczy. Podejrzewam, że w miesiącach letnich musi być tam masakra. Z jednej strony się nie dziwię, jest co zwiedzać – z drugiej już teraz pewne miejsca były przeludnione. Sintra niestety podobnie. Chętnie wrócę do Portugalii, ale raczej właśnie w te chłodniejsze miesiące, jako odskocznia od panującej w Polsce zimy 🙂

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.