Jesteśmy już drugi dzień w gościnie u Pani Bronisławy – Polki, mieszkającej od dawna w Pamirze. Dziś dzień dziecka – święto szczególnie ważne dla jej wnuków. Z zaciekawieniem udajemy się do lokalnej szkoły obejrzeć występy dzieciaków, a przy okazji skorzystać z niepowtarzalnej możliwości przyjrzenia się części życia Wachów od środka.
Ten post jest częścią rowerowej wyprawy przez Tadżykistan i Kirgistan, która odbyła się wiosną 2018 roku. Celem wyprawy było przejechanie „Pamir Highway”, prowadzącej przez najwyższe góry regionu, poznanie zamieszkujących Pamir ludzi oraz dowiezienie do Murgabu 150 paczek kredek, przeznaczonych dla dzieci właśnie budowanego przedszkola.
Wielki dzień dla Gustawa
Co ciekawe, dzień Dziecka w Tadżykistanie jest świętem równie uroczystym i hucznie obchodzonym, co w Polsce. 1-go czerwca w szkołach nie ma zajęć lekcyjnych. Odświętnie ubrane dzieciaki krążą w tę i z powrotem po wiejskich alejach, tworząc kontrast z ubogim i zaniedbanym otoczeniem.
Część z nich będzie dzisiaj występować na specjalnie stworzonej scenie przed szkołą – nauczyciele i opiekunowie zadbali, aby program akademii był dopięty na ostatni guzik.
Gustaw, najmłodszy wnuczek Pani Bronisławy, już od rana jest niespokojny. Nic dziwnego – za kilka godzin ma wygłosić przed całą wsią wierszyk w trzech różnych językach.
Meczyk towarzyski
Dochodzi jedenasta, na placu przed budynkiem szkoły zebrali się zaciekawieni rodzice, starsze rodzeństwo małych aktorów i… ja z Jankiem. W pierwszym momencie głupio się czujemy widząc, że wzbudzamy spore zainteresowanie. Początkowo dorośli trzymają się nieco na dystans, ale po kilku nieśmiałych zdaniach zamienionych po rosyjsku, to uczucie mija. Dzieciaki z kolei „kupujemy” krótkim meczem w piłkę 🙂
Co prawda nie mamy pojęcia, kto jest w jakiej drużynie – nikt nas o tym wcześniej nie poinformował. Zresztą i tak chłopaki są tak szybcy i zaangażowani, że żadnemu z nas nie udaje się przejąć piłki choć na chwilę, mimo szczerych chęci. Momentalnie przełamaliśmy pierwsze lody nieśmiałości – po skończonym meczu obie drużyny entuzjastycznie pozują do zdjęcia. Powiem Wam, że od zawsze miałem problem z fotografowaniem ludzi. Czy wypada, czy robiąc zdjęcie nie urażę drugiej osoby, nawet zapytawszy uprzednio? W tym przypadku wyszło bardzo naturalnie. Przez ten krótki moment byliśmy swoi, staliśmy się rówieśnikami.
Świętowanie czas zacząć
Na scenie pojawią się szpakowaty jegomość w garniturze i zaczyna coś ogłaszać oficjalnym tonem. Być może to dyrektor placówki. Nie rozumiemy nic – prawdopodobnie mówi w lokalnym języku. Początkowy przebieg uroczystości łudząco podobny do znanego nam z Polski – podziękowania, oklaski. Na buźkach dzieci, ustawionych w rzędach w głębi, maluje się zniecierpliwienie i niepewność. Część z nich za chwilę będzie deklamować wiersze i piosenki do mikrofonu przed całą wsią. My z Jankiem czekamy na Gustawa, który przywita gości po angielsku, rosyjsku i wachańsku. Patrzcie, jaki bystry poliglota 🙂
Mały Gustaw podczas recytowania wierszyka w języku rosyjskim.
Pani Uczitielnica (pamiętacie ją z poprzedniego wpisu?) w pełni zaangażowana w imprezę. Specjalnie zasłania twarz, by dyskretnie podpowiedzieć zestresowanej dziewczynce kolejne słowa wierszyka. Pełen profesjonalizm.
Niepewny polski epilog
Nie zostajemy do końca występów szkolnych, trochę czas nas nagli. Żegnamy się wylewnie z Panią Bronisławą, która okazała nam mnóstwo życzliwości i szczodrości, przyjmując pod swój dach. Oddaję jej wiezioną przez siebie na bagażniku flagę Polski – jedynie tyle mogę w tej chwili dać.
Czas ruszać, przed nami jeszcze kawał trasy. Choć we Vrang spędziliśmy niewiele czasu i trudno mówić o zżyciu z rodziną Pani Bronisławy, czujemy pewien rodzaj więzi. Gustaw, Alicja i mała Bronia co prawda z naszą ojczyzną mają już niewiele wspólnego – nie umieją nic powiedzieć po polsku, nigdy tam nie były. Niemniej patrząc na te dzieci widać gołym okiem inne pochodzenie. Ich ojciec miał niegdyś plan stałej przeprowadzki swoich pociech do Polski. Kosztem rozłąki miałyby lepszy start w życiu, większe możliwości, mogłyby coś osiągnąć i dobrze się wykształcić. Z drugiej strony, czy odnalazłyby się w diametralnie innej rzeczywistości? Ile czasu zajęłaby nauka totalnie obcego języka? Wreszcie… czy byłyby rzeczywiście szczęśliwsze? To retoryczne pytania, na które nikt nie zna odpowiedzi. Rodzina Pani Bronisławy pozostanie na długo w naszej pamięci – to jedno jest pewne.
Aktualizacja: Niestety, w 2020 roku otrzymałem informację, że dwa lata po naszej wizycie Pani Bronisława zmarła. Los jej wnuków nie jest do końca znany – musimy poczekać na relację kolejnych podróżników, którzy będą szukać polskich korzeni we Vrang.
Zobacz także: