SAKWA PEŁNA KREDEK #7: Pani Bronisława

A więc szukacie naszej miejscowej Poliaczki, pacany? – dociekliwie dopytuje sprzedawczyni w niewielkim sklepie we Vrang. Na jej twarzy maluje się szeroki uśmiech z wyczuwalną nutą dumy. – Malczik, zaprowadź ich do domu Sławy – po chwili zwraca się do stojącego na ganku chłopca, który posłusznie oddala się w boczną uliczkę, zerkając przez ramię na nas, prowadzących załadowane rowery. A ja tłumaczę zdziwionemu Jankowi, że „pacany”, znaczy po rusku zwyczajnie – „chłopaki”.

Jesteśmy w Korytarzu Wachańskim,  jednym z biedniejszych regionów Tadżykistanu. Wokół nas górują pięciotysięczniki, a „za miedzą” jest Afganistan. Co i kiedy zadecydowało, że nasza rodaczka zdecydowała się zamieszkać właśnie w tym miejscu na ziemi?

Ano miłość…  🙂

Ale po kolei.


Ten post jest częścią rowerowej wyprawy przez Tadżykistan i Kirgistan, która odbyła się wiosną 2018 roku. Celem wyprawy było przejechanie „Pamir Highway”, prowadzącej przez najwyższe góry regionu, poznanie zamieszkujących Pamir ludzi oraz dowiezienie do Murgabu 150 paczek kredek, przeznaczonych dla dzieci właśnie budowanego przedszkola.


Skąd się wzięli Polacy w Tadżykistanie?

Pani Bronisława, czy też „Sława”, jak zwykło się tutaj na nią mówić, mieszka w Pamirze już…  58 lat! Urodziła się w 1936 roku w Czerniowcach. Choć miasto znajdowało się ówcześnie w granicach Rumunii, Polacy stanowili znaczną mniejszość narodową. Po wojnie jej rodzinne miasto znalazło się na terenie innego już kraju. Ona sama uciekła przed walkami na wschód, osiedliła się w Ługańsku i tam skończyła szkołę. Tam także się zakochała, miłością prawdziwą, szaleńczą i bezinteresowną…  Tak przynajmniej podejrzewam. Bowiem jak niewyobrażalnie wielkie musiało to być uczucie, skoro za poznanym Wachem Bronisława przyjechała aż tu! Można rzec – opuściła żyzne ziemie wschodniej Ukrainy, aby zamieszkać w nieurodzajnej dolinie Korytarza Wachańskiego, gdzie zimy są srogie, a plony marne. Choć uczucia nie przelicza się na majątek, możemy się tylko domyślać, ile ta decyzja musiała ją kosztować. Zwłaszcza, że wtedy mobilność na taką skalę była niewyobrażalna dla przeciętnego człowieka.

Vrang – w drodze do domu naszej Rodaczki.

 

Zatrzymajcie się u mnie na noc

Nieśmiało przekraczamy próg skromnego domu na końcu pylistej ulicy. Mały przewodnik wprowadza nas do środka – okazuje się być wnukiem Pani Bronisławy. Ona sama wita nas wylewnie, choć jest nieco zaskoczona wizytą niespodziewanych gości z Ojczyzny. Opowiadamy chwilę o naszej podróży i pytamy o możliwość rozbicia namiotu. Można się było domyśleć, że nikt nie będzie chciał o tym słyszeć…

– mój dom jest duży, mieszkam sama. Zatrzymajcie się w wolnym pokoju, noce są tutaj chłodne! – przekonuje nas, nie przyjmując odmowy. Chcieliśmy usiąść, chwilę porozmawiać przy herbacie, a nie zwalać się starszej Pani na głowę. Tymczasem do domu wpada sąsiadka i zakasawszy rękawy bierze się za przygotowanie kolacji. Początkowo myślimy, że to córka Bronisławy – okazuje się, że kobieta mieszka w sąsiednim domu i jest nauczycielką w szkole podstawowej. Na co dzień opiekuje się starszą sąsiadką. Na wstępie zyskujemy wzajemną aprobatę. Choć energiczna nauczycielka przedstawiała się Jankowi chyba ze 3 razy, żaden z nas nie zanotował jej skomplikowanego imienia w wyprawowym kajeciku – została więc ochrzczona mianem: ’Uczitielnica’ (rus: nauczycielka).

 

Pani Bronisława w swoim domu.

 


Przydomowe poletko. W tej części Tadżykistanu praktycznie każdy jest samowystarczalny – w sklepie kupuje się jedynie makaron i przyprawy. Większość gospodarstw ma studnię z głębinową wodą i piec, w którymi wypieka się lepioszki (typowy chleb dla państw Azji Środkowej).

Trójka wnucząt o polskich korzeniach

Janek poszedł do kuchni pomagać w przygotowaniu jedzenia, a ja zostałem ze Sławą. Zaczęła opowiadać swoją niezwykłą historię. Trudno mi było uwierzyć, że mieszka w Pamirze już ponad pół wieku! Mąż, którego poznała mieszkając jeszcze w Ługańsku, odziedziczył po rodzicach gospodarstwo we Vrang.  Po śmierci jego rodziców nikt inny nie mógł się zająć doglądaniem inwentarza i uprawą małego poletka – mężczyzna musiał wrócić w rodzinne strony. Bronisława przyjechała wraz z nim – miłość przecież nie wybiera. Najsmutniejsze jest to, że jej mąż zmarł kilka miesięcy przed naszym przyjazdem, po siedmiu latach spędzonych w łóżku…

Z piątki dzieci Bronisławy większość mieszka daleko. Za pracą wyjechali do Duszanbe lub dalej, do Rosji. Na miejscu został jeden syn, który aktualnie wypasa barany wysoko w górach. Pracuje razem razem mężem naszej Uczitielnicy. Z Bronisława mieszka trójka wnucząt, które noszą polskie imiona.

Gustaw, Alicja i Bronisława (nazwana tak na cześć babci), to sprytne dzieciaki. Dziewczynki odróżniają się od rówieśników jasnymi włosami i oczami – w tym rejonie świata prawie wszyscy mają piwne lub czarne oczy.

 

Wnuczki – Alicja, Gustaw i Bronisława.

Dziewczyny wystrojone na szkolną akademię 🙂

 


Wspólna kolacja – od lewej: Janek, pani Bronisława, pani Uczitielnica.


A może chcesz dokładkę, wnusiu?

Kolacja gotowa, możemy zasiąść na podestach. Co ciekawe, w pamirskich domach, nawet podczas uroczystych, rodzinnych spotkań, nie uświadczy się wysokiego stołu. Na talerzach lądują makaron z serem, sadzone jajka, gotowana fasola, różne słodkości i, oczywiście, dzbanek z herbatą.

Pani Bronisława, niczym opiekuńcza babcia, nieustannie namawia nas na dokładkę. Pewne rzeczy pozostają takie same na całym świecie, niezależnie od szerokości geograficznej 😉 Atmosfera się rozluźnia. Uczitielnica zapewnia po raz setny, że nie stwarzamy żadnego problemu swoją obecnością, a oni cieszą się, kiedy czasem mogą przyjąć gości. Po posiłku przygotowuje się wraz z dzieciakami na akademię w szkole. No tak, jutro przecież Dzień Dziecka!

Gustaw z dziewczynami mają wolne od zajęć, zamiast tego na udekorowanej scenie będą wygłaszać wierszyki i przemowy w kilku językach. Wraz z Jankiem zostajemy zaproszeni – jutro na 11.

Wahamy się – z jednej strony mamy przed sobą jeszcze dużo do przejechania, a pogarszająca się droga alarmuje, że z kolejnymi kilometrami nie będzie łatwo. Ale przecież zawitaliśmy w Pamir nie tylko dla widoków, a na pewno nie dla statystycznych cyferek. Mieliśmy obcować z lokalną kulturą, poznawać ludzi! Te argumenty ostatecznie przeważają, w związku tym nazajutrz udajemy się do pobliskiej podstawówki. 

 

Główne źródło utrzymania bloga to mój własny portfel. Aby móc dalej realizować swoje marzenia, założyłem konto na Patronite. Jeśli uważasz treści na blogu i vlogu za wartościowe, możesz dołożyć od siebie skromną cegiełkę. W grupie siła! 🙂

Zobacz także:

Ładą przez Polesie Ukraińskie
Ukraina: Lipniażka – opuszczone miasto
Azja Środkowa: W gościnie u Pamirczyków

 

13 komentarzy do wpisu „<b>SAKWA PEŁNA KREDEK #7: Pani Bronisława </b>”

    • Czerniowce na pewno należały do I Rzeczypospolitej za czasów króla Jana II Sobieskiego (prawdopodobnie w latach 1687- 1699). Nie wiem jak było wcześniej na przełomie XV/XVI wieku za króla Kazimierza Jagiellończyka i Jana Olbrachta gdy mieliśmy nawet 2 porty nad M. Czarnym (ale były to na pewno obszary zhołdowane I Rzeczypospolitej)

      Odpowiedz
  1. Ale piękna historia,kocham takich ludzi! Miałam podobna historię w Rumunii tylko z miejscowymi gościnnymi ludzmi z gór. Pozdrawiam

    Odpowiedz
  2. Chętnie poznam Waszą dalszą wędrowkę, mam zdjęcia z lat 1978-79 w domu moich znajomych Kristina i Citu Radu z Prejmer koło Braszowa w Rumunii ale nie potrafię na razie ich zamieścić, pod takim pięknym kilimem siedzę z moją Kristina, która też za mężem Radu przyszła z Mołdawi. Bardzo ich polubiłam i jadąc do Warny wtedy na wczasy Polskim Fiatem 125 p, przez kilka lat ich odwiedzaliśmy.

    Odpowiedz
    • Takie zdjęcia i historie to skarb, Ja również planuję zdjęcia z tego posta wywołać i wysłać Bronisławie w ramach podziękowania za życzliwe przyjęcie. Pozdrawiam również

      Odpowiedz
  3. No proszę! Poszukując materiału o zupełnie innej Polce w Tadżykistanie (która tam spędziła sporo czasu, ale nie tyle) trafiłem na tę opowieść. Jeśli w końcu trafię do tego kraju, by spełnić swoje marzenie, to nie omieszkam odwiedzić tych ludzi. Plemię Wahów istnieje od czasów starożytnych, ma swoje stroje i nieco odrębną kulturę. A Korytarz Wahański to w ogóle specyficzna sprawa. Cieszę się, że Polacy trafiają w swoich podróżach w takie miejsca i znajdują takich ludzi. To dodatkowa motywacja by zajrzeć nie tylko tam, gdzie jadą wszyscy. 😉 Pozdrowienia i moje uznanie za podróż rowerami.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.