SAKWA PEŁNA KREDEK #10: Zamarznięte jezioro Zorkul

Jezioro Zorkul i jego dolina, to najbardziej oddalony od cywilizacji zakątek Pamiru, do którego dotarliśmy. Od najbliższego miasta Murgob dzieli ją 100 kilometrów, a nawet tam nie ma stałego dostępu do prądu…  


Koczownicze życie – niezmienne od setek lat

Po afgańskiej stronie rzeki widzimy pierwsze jurty. Żyjący na tych terenach Kirgizi osiedlili się tu podczas sowietyzacji Tadżykistanu. Bolszewicka łapa nie sięgnęła tak daleko i wysoko – życie koczowniczych ludów, wypasających barany w tych górach nie zmieniło się od setek lat. Granica dla pasterzy jest tylko umowną linią na mapie. Czasem ją przekraczają, by zagonić frywolne zwierzaki na drugą stronę. My nie ulegamy pokusie przejścia przez rzekę, choć momentami jest bardzo płytka.

Pasterskie jurty po afgańskiej stronie. Mieszkający w nich Kirgizi wciąż kultywują koczowniczy tryb życia z dala od udogodnień cywilizacyjnych.

… a my, po drugiej stronie, przemierzamy widokowy płaskowyż.


Sakwiarz zaliczacz

Nie rajcuje mnie nielegalne wchodzenie do obcego państwa w imię śladu na GPS-ie i szczerze mówiąc, nie rozumiem takiego podejścia. Góry tam takie same, ludzie podobni, nie identyfikujący się raczej ani z Tadżykistanem, ani Afganistanem. Pewnego razu spotkaliśmy sakwiarza z Hiszpanii. Taki na oko gadżeciarz – zaliczacz. Janek, znający się na sprzęcie bardziej niż ja stwierdził, że ma napęd o równowartości kilkunastu tysięcy. Specjalnie nadrabiał kilometrów, aby znaleźć się na granicy tadżycko-chińskiej i przejść przez granicę z rowerem w miejscu, gdzie akurat nie ma płotu. Przed wyprawą poświęcił sporo czasu, aby to miejsce znaleźć – był dobrze przygotowany. Pytanie – po co?  Jeżeli rozumiecie, to proszę wyjaśnijcie mi celowość takiego przedsięwzięcia. Czy, jeśli go akurat nikt nie złapie, będzie mógł powiedzieć, że był w Chinach?

Ale skończmy już tą dygresję. Wracamy na szutrowo – kamienisty trakt, którym podążamy z Jankiem do jeziora Zorkul. Chociaż jest czerwiec, fragmentami rzeka jest zamarznięta. W zakolach tworzą się grube, lodowe kry. Nic dziwnego – GPS wskazuje równe cztery tysiące metrów.


Ten post jest częścią rowerowej wyprawy przez Tadżykistan i Kirgistan, która odbyła się wiosną 2018 roku. Celem wyprawy było przejechanie „Pamir Highway”, prowadzącej przez najwyższe góry regionu, poznanie zamieszkujących Pamir ludzi oraz dowiezienie do Murgabu 150 paczek kredek, przeznaczonych dla dzieci właśnie budowanego przedszkola.


Wjazd na teren rezerwatu Zorkul.

Czasem mijamy pozostałości po dawnych, pasterskich zabudowaniach. 

Wielbłąd na środku granicznej rzeki 🙂

 

Polowanie na owce Marco Polo

Pomimo, że droga jest w miarę płaska, pedałuje się ciężko – brakuje nam już tlenu. Zajeżdżamy pod betonowy budynek, z którego pasterze machają do nas z oddali. Witamy się z gospodarzami, po chwili starym Uazem dojeżdża Hassan z ekipą – młodzi myśliwi, którzy polują na owce Marco Polo. Rozmawialiśmy z nimi chwilę poprzedniego dnia, gdy mijali nasze biwak. Zostajemy zaproszeni na herbatę i kefir z jaczego mleka. Kwaśny jak cholera, gęsty i świeży – z domową lepioszką niebo w gębie! Hassan opowiada nam co nieco o sztuce polowania na górskie owce. Ponoć są bardzo płochliwe i trzeba strzelać precyzyjnie, z dużej odległości. Pyta, czy my też czasem jeździmy na polowania. Choć jesteśmy w tym samym wieku, nasze światy kompletnie się nie pokrywają…

Słabo zaludniony teren wokół jeziora oraz płaska dolina wzdłuż koryta rzecznego Pandżu dorobiły się statusu rezerwatu. Tym samym aby się tu dostać, wymagane jest pozwolenie z urzędu w Murgobie lub Chorogu. Jadąc od strony Khargush (tak jak my) jest punkt kontrolny ze szlabanem – wojskowi skrupulatnie spisują dane wszystkich turystów w wielkim zeszycie. Bez biurokratycznego świstka raczej zostaniecie zawróceni.

Tradycyjnie uraczono nas miejscowymi frykasami.


 

Jezioro Zorkul w pełnej krasie

Dzisiejszego dnia planujemy dojechać nad samo jezioro i wrócić w to samo miejsce, z którego wyruszyliśmy. Nie możemy zabawić w rezerwacie dłużej, bo skończą się nam zapasy jedzenia, a do najbliższego sklepu tak dalekooo!

Mnie ponownie dopada ból głowy, na szczęście nie tak silny jak podczas podjazdu na przełęcz Khargush. Po drodze mamy do pokonania kilka potoków. Przez niektóre udaje się przejechać, inne wymagają przeniesienia roweru. Podczas jednej z takich akcji Janek z hukiem wtarabania się do wody, na szczęście udaje mu się utrzymać równowagę i nie upada. Tak bywa, gdy próbuje się chodzić z ciężarami po topiących się w słońcu krach lodowych 🙂

Przed dojechaniem do Zorkul przeprawiamy się przez rozłożyste ujście jednego z górskich dopływów Pandżu. Rzeka jest jeszcze w większości zamarznięta, co ułatwia sprawę. Z tym majestatycznym widokiem postanawiamy zjeść obiad – gotowaną soczewicę z sosem.

Droga znacznie się wspięła, z daleka widzimy już jezioro. Jego tafla, podobnie jak Pandż na tej wysokości, jest skuta lodem. Na oko do brzegu mamy jakieś 2 kilometry, nie bardzo jest jak zjechać. Jak każdego popołudnia zerwał się silny, wschodni wiatr, w tym przypadku zwiastujący trudny powrót. Decydujemy się już tutaj zawrócić, jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie.







Walka z wiatrem w drodze powrotnej

Niestety, powrót był męczarnią. Wzmagający się wiatr w twarz momentami uniemożliwiał jazdę. Strumyki, przecinające drogę zamieniły się miejscami w potoki – słońce w ciągu dnia roztopiło śniegi w wyższych partiach, toteż zaczęło spływać więcej wody. Mimo tych dodatkowych trudności, konsekwentnie posuwaliśmy się na przód i dotarliśmy do miejsca naszego wczorajszego obozowiska. I wiecie co? Po tak męczącym, a zarazem przepięknym dniu, gorąca herbata nie ma sobie równych.

Krótki odpoczynek 🙂


 

Główne źródło utrzymania bloga to mój własny portfel. Aby móc dalej realizować swoje marzenia, założyłem konto na Patronite. Jeśli uważasz treści na blogu i vlogu za wartościowe, możesz dołożyć od siebie skromną cegiełkę. W grupie siła! 🙂

 

Zobacz także:

Kirgistan: Gulnara, lokalny dobroczyńca
Tadżykistan: Duszanbe. Co może zaskoczyć w stolicy?
Gruzja: kolejki linowe z czasów stalinowskich wciąż wożą ludzi

2 komentarze do wpisu „<b>SAKWA PEŁNA KREDEK #10: Zamarznięte jezioro Zorkul</b>”

  1. Z niecierpliwością czekałem na kolejny wpis i zdjęcia z wyprawy, a tu nagle wpis o transporcie roweru. Czułem mały niedosyt, że to już koniec opowieści aż tu nagle #10… 🙂 Super wpis i czekam na więcej! Dzięki i pozdrawiam!

    Odpowiedz
    • Bardzo dziękuję, po takich miłych słowach aż się chce siadać do kolejnego wpisu! A zdradzę, że jeszcze kilka odcinków będzie 🙂 pozdrawiam

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.