Na albańskim końcu świata

Pojęcie „koniec świata” bywa w naszej kulturze dość często używane i bardzo różnie interpretowane. W zależności od subiektywnych doświadczeń, dla jednego będzie to ukryta w bieszczadzkiej kotlinie osada składająca się z kilku domów, dla innego szutrowa uliczka na skraju podwarszawskiej miejscowości. Choć dostęp do wielu dóbr w takich miejscach bywa utrudniony, często w obrębie kilku, kilkunastu kilometrów znajduje się choćby spożywczy sklep, trochę dalej jakieś miasto zapewniające podstawowe usługi. A jak wygląda koniec świata na przykład w Albanii? Przenosząc się na grunt bałkańskiego kraju udamy się w wysokie góry Północnoalbańskie (inna nazwa – góry Przeklęte) do wioski Curraj I Epërm, dokąd nie prowadzi żadna droga publiczna. By dostać się do doliny, w której położona jest miejscowość, trzeba wędrować kilka godzin. Nic dziwnego, że liczba opuszczonych domów rośnie, choć w dolinie wciąż mieszkają ludzie. 

Między dwoma masywami górskimi

Do Curraj I Epërm trafiliśmy przypadkiem – wędrując trzeci dzień po szlakach gór Północnoalbańskich. Jeden z nich przebiegał przed dolinę potoku Lumi i Currajve, nad którym usytuowana jest miejscowość. Na naszej mapie jest największa w okolicy – zaznaczony mieliśmy sklep, punkt medyczny, kawiarnię i pole namiotowe. Spodziewaliśmy się zastać co najwyżej ostatnie z wymienionych.


Starego drzewa się nie przesadza

Chociaż turystyka w Albanii w ostatniej dekadzie prężnie się rozwija, dotyczy to wyłącznie obszaru wzdłuż linii brzegowej. Miasteczka położone nad morzami Adriatyckim i Jońskim powoli przeistaczają się w kurorty, podczas gdy ciężkie życie w wysokich górach na północy toczy się niezmiennym rytmem od lat. Starsi ludzie (jak choćby państwo z wioski Qeresh, którzy zaprosili nas poprzedniego dnia na kawę) są przywiązani do swojego miejsca na ziemi i pomimo wyjątkowo trudnych warunków bytowania pozostają w swoich domach. Póki zdrowie pozwala, zajmują się rolnictwem na własne potrzeby i wypasem bydła. Gdyby nie regularna pomoc dzieci, które dostarczają niezbędne produkty na własnych plecach, ich los byłby przesądzony.

W skromnej świątyni

Schodząc z przełęczy, pod nogami rozpościera się całkiem spora miejscowość – jest z kilkadziesiąt domów. Dopiero z bliska widać, że większość stoi opuszczona. Potomkowie rdzennej ludności tych terenów najpewniej wyjechali na niziny, gdzie życie jest łatwiejsze. Pozostali nieliczni – przechodząc przez wieś spotkaliśmy zaledwie jedną osobę. Przypomina mi się historia nieistniejących współcześnie bieszczadzkich wsi, które zniknęły z mapy Polski m. in. w wyniku przesiedleń ludności. Czy tutaj stanie się podobnie?

Tym bardziej jesteśmy zdziwieni natrafiając na kościół. Podchodzę z ciekawością, poruszam kłódką przy drzwiach… otwarty! Kamienny budynek ujmował swoją prostotą we wnętrzu. Prześcieradła zawieszone na sklepieniu, zbite z gałęzi ławki oraz twarz Jezusa wymalowana farbami na jednej z nich. Niezwykle skromna świątynia, a zarazem bogata, bijąca autentycznością. Ciekawe, czy wciąż odbywają się tutaj regularne nabożeństwa.

Niedaleko kościoła jest stary cmentarz katolicki, mostek nad potokiem i ruiny baszty zamkowej w skale. Obok mostu, na sporej powierzchni latem funkcjonuje skromne pole namiotowe. Widać przygotowany teren pod rozbijanie namiotów oraz zmontowane z gałęzi „półki” na bagaże. Dzisiaj jednak nie ma tu nikogo.


Czy Curraj I Epërm zniknie z mapy Albanii?

Szczerze, to nie spodziewałem się, że w Europie są jeszcze takie miejsca. Teoretycznie Curraj I Epërm leży zaledwie 5-6 kilometrów od Vrany, gdzie poprowadzona jest najbliższa droga przejezdna samochodem. Obie doliny dzieli jednak potężny masyw górski – z plecakami pokonywaliśmy tę odległość jakieś cztery godziny. Odcięcie od świata nabiera w takim miejscu realnego znaczenia.

Jaka przyszłość czeka Curraj I Epërm i jej mieszkańców? Patrząc na niechęć młodego pokolenia do pozostawania w trudno dostępnych, górskich miejscowościach (czemu trudno się dziwić), podobne miejsca wraz ze śmiercią ich mieszkańców znikną z powierzchni ziemi. Jedyną nadzieją jest umożliwienie jakiejkolwiek dostępności (doprowadzenie dróg, linii energetycznych) lub rozwój turystyki, na co współcześnie się nie zanosi. Jedynym miejscem, które w górach Przeklętych odbiło się od dna, jest miasteczko Theth – niemniej turystyka stworzona tam przez albańczyków przybrała karykaturalną formę depcząc lokalne tradycje i goniąc za pieniądzem za wszelką cenę.

 

 

Zobacz także:

Gruzja: przez przełęcz Goderdzi i wsie pasterskie
Ukraina: Ładą do Donbasu
Tadżykistan: Polka żyjąca w Pamirze od 58 lat

2 komentarze do wpisu „<b>Na albańskim końcu świata</b>”

  1. Widziałem tę miejscowość na mapie i zastanawiałem się jak tam jest… A Wy w swoim wpisie pokazaliście mi to miejsce, chyba jako pierwsi w Polsce. W Górach Przeklętych jest jeszcze trochę takich regionów, całkowicie zapomnianych, powoli wyludniajacych się, ale patrząc na to, co dzieje się w Theth to dobrze że takie miejsca, nie turystyczne, a autentyczne, są. Sądzę że w Europie znalazło by się jeszcze trochę takich, choć faktem jest, że raczej już nie łatwo. Może gdzieś w Bułgarii, może we wschodniej Macedonii, może w Bośni, ale to już ostatnie enklawy. Z niecierpliwością oczekuję na Wasze dalsze wpisy z Albanii i pozdrawiam 🙂

    Odpowiedz
    • Dzięki! Sami z wielką chęcią wrócilibyśmy jeszcze w Góry Przeklęte – szczerze powiedziawszy chyba nie byłem dotąd w dzikszych górach. Wpisów niestety już stamtąd dużo nie będzie – jeśli interesują Cię góry nietknięte masową turystyką polecam Pamir. Co prawda byliśmy tam rowerami, ale na zdjęciach widać z czym mamy do czynienia. Pozdrawiam! 🙂

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.