Wyprawa szlakiem Pamir Highway od kuchni [foto]

Pamir Highway to do tej pory moja wyprawa życia. Po kilku latach marzeń, nie bez obaw i trudności, udało się przejechać tą wysokogórską trasę rowerem. Dzisiaj zapraszam Was na fotograficzne podsumowanie całej wyprawy w jednym wpisie… Czyli „Pamir od kuchni”. Zdjęcia niepublikowane, miejsca i krótkie historie, których nie znaliście, wspaniali ludzie, których spotkaliśmy na swojej drodze.

Sakwa Pełna Kredek przez Pamir Highway

Wyprawa szlakiem Pamir Highway to ponad tysiąc kilometrów przez południowo-wschodni Tadżykistan i Kirgistan częścią historycznego Jedwabnego Szlaku handlowego. Krajobrazy niczym z powierzchni księżyca, niesamowicie gościnni i życzliwi ludzie, wreszcie przełamywanie indywidualnych barier wytrzymałościowych i psychicznych. Wyprawa odbyła się pod hasłem „Sakwa Pełna Kredek” – wypełniłem jedną ze swoich sakw świecówkami, przeznaczonymi dla nowo budowanego przedszkola w Murgobie. Mimo kiepskiej drogi, dojechały cało 🙂 Opisy naszych przygód i miejsc, które odwiedziliśmy znajdziecie tutaj.

A tymczasem zapraszam do obejrzenia zdjęć „z drogi”. Katastrofalna nawierzchnia, drapiący skórę papier toaletowy, bazar w kontenerze, uśmiechnięte, kirgiskie dzieci. Wszystko, co teoretycznie nieciekawe, mijane po drodze bez mrugnięcia okiem, zwykli, a niezwykli ludzie, ich domy, samochody i cmentarze. Pamir Highway jest tak bardzo inna, że z pozoru zwykłe rzeczy nabierają nowego znaczenia. 

. . . . . . . . . . . .

 

. . . . .

. . .

.

DROGA

Wyznaczała rytm każdego dnia, od jej jakości zależało ile kilometrów damy radę przejechać dziś, a ile zostanie na jutro. Gdy była pylista, po każdym przejeździe ciężarówki odwracaliśmy głowy chroniąc oczy przed tumanami kurzu. Gdy zdarzył się fragment dobrego asfaltu, a w słuchawkach rozbrzmiewał mocny rock, kolejne odcinki szły jak po maśle.

Raz w górę, raz w dół.

Wszystkie drogi łączyła jedna cecha – fenomenalny widok.

Pamir Highway to w dużym skrócie jazda jedną doliną wzdłuż rzeki. Brzmi nudno, co nie? Jednak jadąc przez pierwsze 600 kilometrów w górę Pandżu nie było czasu na ziewanie, widoki zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wraz ze zdobywaniem wysokości krajobraz robił się bardziej surowy; zielone łąki i drzewa ustępowały suchym porostom i skałom.

Jeżeli mówimy o asfalcie – mam na myśli TO, Asfalt to jedynie skrót myślowy, w Korytarzu Wachańskim określający grubaśne kamienie ze smołą. Cieszyliśmy się tą nawierzchnią jak dzieci – zawsze przyjemniej się jedzie niż po kopnym piachu. Bohaterem drugiego planu jest RC-Cola. Wiecie, że w Pamirze trudno o najzwyklejszą w świecie Coca-colę? To chyba naprawdę jest koniec świata.

… jeśli nie koniec świata, to koniec Tadżykistanu. A dokładniej: granica z Chinami. Łatwo ją rozpoznać, od Murgobu aż po Karakul ciągnie się taki przyjemny płot. Czy są dziury, czy można wtargnąć na teren Chin nielegalnie? Oczywiście! Raz spotkaliśmy wypasionego sakwiarza z Hiszpanii, który, zostawiwszy rower przy słupku, wdarł się na teren nieprzyjaciela przez dziurę w płocie. Wziął GPS-a, zgrał lokalizację, naprawdę był w Chinach! Szkoda, że nie było internetu, nie mógł się zameldować na fejsie. A jak się domyślacie, ryzykował całkiem sporo. 

 

Jednym z celów naszej wyprawy nie było właśnie zaliczanie kolejnych punktów na mapie, a sama droga. To co piękne, to co nieznane. Jednak przyznam, serce mi mocniej zabiło, gdy osiągnęliśmy 4655 metrów n.p.m. Przełęcz Ak-Baitał, znaczy po kirgisku Biała Kobyła. O tej porze roku nie biała, śnieg nie padał, choć nocą chwytał tęgi mróz. Ale „Kobyła” na pewno – póki nie pojechałem w Pamir myślałem, że po odpowiednim przygotowaniu jestem niezniszczalny 😉 Bzdura! Rozrzedzone powietrze na tej wysokości dało się we znaki tak mocno, że prawie wyplułem płuca, ostatnie 3 kilometry prowadząc rower przed sobą. To była solidna lekcja pokory.

 

Jak się domyślacie, nazwa „Pamir Highway” jest trochę myląca. Takie fragmenty ubitej żwirówki były na porządku dziennym. Póki nie wiało w twarz, jechało się nawet elegancko.

Po 80 kilometrach „niczego”, szutru i słońca, zapragnęło się chwili wytchnienia. Obiecująca kropka na mapie z napisem Khargush rozbudzała marzenia. Niby jesteśmy na środku płaskowyżu, ale może… może będzie sklep? Albo jakaś mała czajhana? Żaden z nas nie wypowiedział tego głośno… ale hm… piwo? 😀 Ach te europejskie przyzwyczajenia pierwszego świata!

Miejscowość, od której wzięła nazwę pobliska przełęcz drogowa (lub odwrotnie) okazała się jednostką wojskową. Już na etapie robienia tego zdjęcia pozbyłem się złudzeń. Dobrze, że było głębinowe źródełko, mogliśmy uzupełnić zapasy wody na wieczorny makaron i herbatę.

 

W czasach ZSRR dość popularne były tzw. „posty” – czyli posterunki milicji, najczęściej zlokalizowane przed i za miastami, na większych skrzyżowaniach, na przełęczach itp. Obywatel radziecki nie mógł się nigdy czuć za pewnie – notorycznie sprawdzano dokumenty, dopatrywano się uchybień w pojazdach, wymuszano łapówki.

W Pamirze posty nadal funkcjonują – wojsko kontroluje przepływ turystów, sprawdza pozwolenia na wjazd do rezerwatów. Ten w Khargush stanowił wyjątek, po okolicy kręcił się tylko samotny osioł. Ale chwilę później baczne oko żołnierzy nas wychwyciło; spisano nasze dane do wielkiej księgi, tuż przed wjazdem do rezerwatu jeziora Zorkul. 

Tuż przed granicą Tadżykistanu z Kirgistanem nawierzchnia zmieniła się z wyschniętego szutru na mokre błoto – wreszcie coś nowego! 😉

Podróż przez Pamir to nie żarty – gdy zdarzy się awaria, jesteśmy zdani raczej wyłącznie na siebie. W tym UAZ-ie padła skrzynia biegów. Kierowca walczył chyba z pół dnia, ale udało się. Kolejnego poranka załadowana buchanka wyprzedziła nas w drodze do Alichur.

Jak widać na znaku – nie jesteśmy pierwsi na przełęczy Ak-Baitał. Cóż zrobić 😉

Tak samo w Murgabie. Jednak dla nas to miasto było wyjątkowe. Gdzieś między ledwo widocznymi w tle domami buduje się przedszkole. 150 paczek kredek z Polski powinno się przydać, mam nadzieję, że dzieciaki już nimi rysują 😉 Ładunek trafił na ręce Gulnary – człowieka orkiestry, zarażającej radością życia i pozytywną energią. Informacje o tej niesamowitej dziewczynie możecie zgłębić tutaj

Poza szutrowymi odcinkami, rzecznymi brodami i kurzem spod kół ciężarówek, czyhały na nas inne przeszkody. I co ma teraz zrobić biedny Janek w starciu z takim stadem? 🙂

Przeszkody na drodze bywały rozmaite…

Jak opowiadam o Pamirze, kirgiski odcinek nazywam „ostatnią prostą”. Tu już nic miało się nie wydarzyć, równy asfalt doprowadził nas do samego Osz. No ale te widoki…. ach….

. . . . . . . . . . . .

 

. . . . .

. . .

.

LUDZIE

Widoki to jedno, ale podróżowanie bez zbliżenia się do autochtonów jest dla mnie zwyczajnie płytkie. Kilka lat jeździłem po świecie podziwiając widoki, cykając zdjęcie za zdjęciem i nabijając kilometry na licznik. Dopiero wyjazd na Ukrainę pokazał mi, że najciekawszym „elementem” (jeśli mogę tak powiedzieć…) podróży jest człowiek. Inny człowiek, wychowany w odmiennej kulturze, niosący na barkach inny bagaż doświadczeń. Wyznający inną religię, mający inny kolor skóry. A jednocześnie taki sam – mający podobne poczucie humoru, te same marzenia, podobne obowiązki.

Niespięty.

Nie spieszący się donikąd.

Radosny, gościnny i życzliwy.

Wyrachowanie, stres i pogoń za kolejnymi dobrami… są mu nieznane. To największa różnica między Nim, a mną. Nic nie nakłania do życiowych refleksji tak bardzo, jak podobne spotkania.

I choć wiedziałem, że gościnność Pamirczyków jest trudna do ogarnięcia wszystkimi zmysłami… nieraz przerosła moje najśmielsze wyobrażenia.

Zobaczcie sami.

Koronnym przykładem jest pan Sokidgon, dyrektor domu kultury w jednej z niewielkich miejscowości pod Chorogiem. Pomógł w potrzebie Jankowi, stanowczo, acz taktownie zaprosił nas do domu na kolację i nocleg. Wieczór upłynął na wspólnych rozmowach i śpiewie przy gitarze.

Pani Bronisława, to prawdopodobnie jedyna Polka, żyjąca w Pamirze. W Korytarzu Wachańskim mieszka z rodziną już od 59 lat! Udało nam się ją odwiedzić i poznać niesamowitą historię

Ciekawostka: Pani Bronisława ma trójkę wnucząt, noszących polskie imiona. Bronisława (po lewej), Alicja (w środku) i Gustaw (nie załapał się na fotkę) są w podobnym wieku i właśnie szykują się na występ w szkole z okazji Dnia Dziecka. Mieliśmy okazję wziąć w nim udział! 😉

Chłopaki bez ogródek zaciągnęli nas do gry w piłkę. Zgadnijcie, który łobuziak najlepiej się kiwał?

W Pamirze nie ma niań i żłobków – dzieci od małego są przy rodzicach także wtedy, gdy pracują. Mała dziewczynka wraz z kotem czekają, aż tata wróci z polowania na owce Marco Polo. 

Uzupełnianie benzyny do kuchenki to nasz chleb powszedni. Nie będzie czym palić = nie będzie kolacji. Reakcje ludzi na prośbę, by „popołnić odin litr” bywały różne 😉

Kirgiski chłopiec w tradycyjnym nakryciu głowy (kalpaku) wygląda niezwykle uroczo. I chyba zdaje sobie z tego sprawę, bo chętnie przypozował do zdjęcia 😉

Niestety poza miasteczkami życie jest niezwykle trudne. Znajdujemy się na wysokości 4200 m, w strefie buforowej między Tadżykistanem a Kirgistanem. Jedyny dom na tym odludziu należy do pana, zajmującego się utrzymaniem drogi. Wokół domu stoi ciężki sprzęt do usuwania kamieni, a w obejściu krząta się spora gromadka dzieci. Na zdjęciu udało się ująć 3/7 riebiaty, z czego środkowa dziewczynka w sumie jest traktowana jak dorosła, pomagając mamie i babci we wszystkich czynnościach domowych.  

Opiekując się starszym rodzeństwem nie traci jednak dziecięcej, spontanicznej radości. A starszy brat po lewej to największy łobuziak z ferajny. 

Wracamy do dnia dziecka, tym razem rzut oka na wystrojone matki. Podobne jak u nas – na twarzach widać przejęcie i nadzieję, że dziecko nie pomyli się deklamując wierszyk na scenie. 

 

. . . . . . . . . . . .

 

. . . . .

. . .

.

KRYZYSY

Mam taką zasadę – jeśli podczas wyprawy nie było żadnego kryzysu to znaczy, że była źle zaplanowana 😀 Zbyt lekka… (nudna?) 😉 Niemniej lubię czuć przełamywanie barier, wychodzenie ze strefy komfortu, ćwiczenie charakteru. Czasem to balansowanie na cienkiej linii, ale jeśli się uda, na końcu zawsze pozostaje satysfakcja.

W Pamirze spodziewałem się Kryzysu Braku Siły, Kryzysu Wysokości, silnego wiatru albo monotonii krajobrazu. Niekiedy grubo się myliłem.

Upał. Tak! Na czterech tysiącach raczej spodziewałem się, że będę zamarzał (i tak było, ale tylko porankami i wieczorami), a nie musiał się chronić przed palącym słońcem. I tak: obiektywna temperatura w cieniu (którego jak na lekarstwo) oscylowała w granicach 16 C. W słońcu, dogrzewającym na tej wysokości całkiem konkretnie, było ze dwa razy tyle.

Głowa wysiadła pierwsza. Okazało się, że kask + kominiarka to za mało, a „tarka” na drodze dopełniła swego. Potworny ból głowy przyszedł niespodziewanie, i mimo prochów i nawadniania się wciąż narastał. Na szczęście skończyło się szczęśliwie – od tego czasu zawsze poza kaskiem i kominiarką miałem na głowie czapkę z daszkiem.

Jankowi też momentami odwalało – choć tutaj jeszcze nie od słońca 😉

Wysuszone na wiór powietrze zepsuło mi usta i nos. Janek miał to samo, więc nie jestem jedyny delikatny 😀 Gdy zużyłem dwie wzięte z Polski pomadki, pozostało zakupić lokalny produkt. Nawilżający krem z przyszpitalnej apteki w Murgabie, choć obniżał moją fotogeniczność o kilka punktów, działał. A to wówczas najwyższa konieczność.

Małe podsumowanie awarii: kilka dętek na osobę, pęknięty bagażnik i rozwalający się pedał. Całkiem nieźle jak na Pamir 😉 Pedały nieustannie mi się psują, te metalowe też – no kompletnie nie wiem o co chodzi. Takie zabezpieczenie jednak wytrzymało do końca, potem po Warszawie jeszcze długo z nim jeździłem.

 

. . . . . . . . . . . .

 

. . . . .

. . .

.

PO DRODZE

Gdy w omijaniu dziur w asfalcie doszliśmy do perfekcji, można było zacząć się rozglądać na boki. A właściwie wokół siebie, co chwila stając na zrobienie zdjęcia. Góry górami, ale poza nimi WSZYSTKO nas ciekawiło. Infrastruktura, budynki użyteczności publicznej, lokalne ozdoby płotów, samochody i zwierzęta. W całym Tadżykistanie siermiężny ZSRR miesza się z azjatyckim orientem. To fascynujące połączenie – zresztą, zobaczcie sami.

Miłościwie panujący od niemal trzech dekad prezydent Emmomali Rachmon jest w Pamirze spotykany częściej, niż znaki drogowe. Tutaj na szkoła podstawowa w Rushan. Na wejściu duma: występy dzieci na akademii, uśmiechnięte buźki i potężna sylwetka prezydenta, zajmująca prawie półtora piętra. Wprawne oko dostrzeże portret nad samym wejściem. Czerń i biel – tu zdecydowano się na minimalizm. Drugie piętro budynku pozbawiono dwóch okien, by podkreślić zaszczytny moment wręczania Jego Wysokości kwiatów przez małą dziewczynkę. Być może uczennicę tej szkoły!

Na prawym skrzydle budynku już skromniej – dwie sentencje wypowiedziane przez Emmomali Rahmona, podejrzewam, że podkreślające suwerenność i dobrobyt w Tadżykistanie.

Wiecie czego żałuję? Że nie byłem w środku… tam dopiero musi się dziać!

Wrak radzieckiej ciężarówki Kraz. Małolaty miały z niego uciechę – taka maszyna jest lepsza niż plac zabaw!

Jeden z typowych pamirskich domów w trakcie rozbudowy. Budowany z kamienia i gliny latem nie nagrzewa się od mocnego słońca, a zimą trzyma ciepło od pieca wewnątrz domu.

Przez czysty przypadek trafiliśmy na cmentarz. Muzułmański, bardzo skromny, jednak widać, że regularnie odwiedzany.

Ozdoby przed wejściem na posesję potrafią przestraszyć…. dopiero potem przywykliśmy. Zresztą przy drodze leżało mnóstwo baranich rogów i czaszek różnych zwierząt. 

Szkoła podstawowa w Vanj w korytarzu Wachańskim. Tu już zdecydowanie biedniej… jednak „złotej myśli” prezydenta nie mogło zabraknąć na ścianie. 

Kto by pomyślał, że produkowaną w ukraińskim Łucku, śmieszną mini-terenówkę LuAZ 969, spotkamy tak daleko od fabryki!

Saturatory z wodą gazowaną na bazarze w Osz są na każdym rogu. „Koktajl, gazowana woda, jak w ZSRR”. Taki marketing to ja rozumiem!

Alichur to pierwsza miejscowość po kilku dniach jazdy przez okolice przełęczy Khargush, a jednocześnie najbardziej przygnębiające miejsce w jakim miałem okazję być. Na płaskowyżu temperatura nocą w lipcu dochodzi do -8 C (wolę nie wiedzieć, jak jest zimą!), do tego huraganowy wiatr i brak prądu w całej miejscowości. Jedyną atrakcją turystyczną jest pomnik betonu, widoczny na zdjęciu. Więcej zdjęć z Alichur znajdziecie tutaj

Drugie życie jakichś części metalowych. Nikt się nie zastanawia nad tym, czy ładnie – choć według mnie bardzo 🙂 Czy nie tak powinien wyglądać recykling?

Gdy przeżycie kolejnej zimy staje się poważnym wyzwaniem, piękne widoki z okna schodzą na dalszy plan. 

Betonowe słupki z kilometrażem konkretnej drogi to element charakterystyczny dla krajów byłego ZSRR. Na odcinku od Alichur do Murgabu ostały się prawie wszystkie słupki – błyskawicznie odliczaliśmy kolejne kilometry, bo dostaliśmy porządny wiatr w plecy. Obie miejscowości dzieli ok. 105 kilometrów.

Na 4000 m.n.p.m. nie rosną drzewa, trawa z rzadka, tylko przy potokach. Domy opala się wysuszonym na słońcu krowim łajnem. Zwykle występuje deficyt – opalane jest najczęściej tylko jedno pomieszczenie od jesieni do wiosny. 

Samotny wychodek… ale z jakim widokiem! po drugiej stronie było małe okienko 🙂

Choć Murgob znajduje się w Tadżykistanie, większość mieszkańców miasteczka stanowią Kirgizi. Stąd ta jurta na bazarze! Co prawda oszukiwana, bo betonowa, ale zawsze coś 😉

Pamir Highway przemierza sporo rowerzystów, aut 4×4 i motocykli. Stąd  w mijanych miejscowościach tworzą się skromne homestay’e, czasem zdarzy się nawet informacja turystyczna. 

Znów Murgab i jedyny w swoim rodzaju bazar stworzony… z kontenerów. Mieszkańcy mówią, że to już ostatnie lata tego miejsca – zapowiedziano renowację bazaru. Spieszcie się oglądać 😉

Mawiają, że upodabniamy się do otoczenia… chyba wziąłem sobie to zbyt dosłownie. Zanim wyjechaliśmy z Pamiru, ja już wyglądałem jak Kirgiz. Nie spodziewałem się, że tak szybko może wyschnąć skóra 😉

Jak to fantastyczne zwierzę. Potężne i przerażające, a zarazem spokojne, wręcz obojętne. Daje cudownie kwaśne mleko, z którego Pamirczycy robią gęsty kefir. Polecam!

Na psy żal było patrzeć… naprawdę. 

Tadżycki papier toaletowy odkryliśmy już na początku wyprawy. Konsystencja i elastyczność krepiny, faktura tarki z małymi oczkami… teraz mogę śmiało stwierdzić, że znam życie 😀

Ktoś rozpoznaje tą furę? Generalnie po Pamirze porusza się coraz mniej radzieckich wehikułów, są paliwożerne i brakuje do nich części. Ten Moskwicz zyskał drugie (albo i trzecie) życie jako pickup. 

W Kirgistanie opuściliśmy wysokie góry, przed Osz już nic ciekawego się miało nie wydarzyć. A tu proszę… w tym kraju mógłbym spędzić kolejny miesiąc.

Kolejny dowód na to, że w Pamirze nic się nie marnuje. Maska od Łady na przykład doskonale się sprawdza jako furtka. Dość często obserwowany patent. 

 

Graciarnia w Alichur. Bardziej się opłaca pozostawić na polu niż odwieźć do najbliższego złomu, który znajduje się pewnie kilkaset kilometrów stąd…

 

Kolejne osobliwe wykorzystanie tego, co akurat było pod ręką.

 

 

Na przełęczy Kyzyl-Art sypnęło nam śniegiem. Na szczęście ten wychodek jest już nieużywany, poza kadrem stały dwa proste.

 

Dom Kirgizów, zajmujących się utrzymaniem Pamir Highway. Bez ciężkiego sprzętu się nie obejdzie.

 

Świstaków było mnóstwo, szczególnie na wysokogórskim płaskowyżu 🙂

 

Baranów też… ten niestety doczekał swoich dni z dala od stada.

 

. . . . . . . . . . . .

 

. . . . .

. . .

.

SPOTKANIA W TRASIE

Pamir można przemierzać na różne sposoby – rowerem, autostopem, motocyklem albo kamperem. Spotkań z obcokrajowcami było mnóstwo! Każdy miał coś ciekawego do powiedzenia, każdy był pod wrażeniem tego kawałka świata… a my byliśmy pod wrażeniem sposobu, w jaki ludzie podróżują. Oto kilka z poznanych „ekip”.

Para Niemców przemierza Pamir Highway starym transporterem. Pół roku temu wyruszyli w podróż życia, zmierzając na wschód. Objechali Polskę, Estonię i część Rosji, Kazachstan… by wreszcie dotrzeć tu. W planach mają Mongolię i Chiny. Jak będą wracać? Jeszcze się zastanowią 😉 Przy nich nasz miesiąc w trasie brzmi naiwnie!

Kirgistan, droga do Osz. Dla nas to ostatnie kilometry, dla sympatycznego Koreańczyka początek wyprawy. Niedługo się skończy równy asfalt i zacznie błoto, piach, kamienie. Kolega jest pełen werwy, tylko na to czeka. Obaj jesteśmy pod wrażeniem ilości bagażu, jaki ma ze sobą. Z tyłu wiezie nawet… gitarę! Przy przygrywać sobie do ogniska 😉 Mam nadzieję, że dojechał cało i nie padły mu kolana. 

Ta Chinka postanowiła wybrać się w Pamir… kolarką. Na szybko skleciła bagażnik z bambusa, wzięła jakieś rzeczy, które miała akurat pod ręką i w drogę. Można? Można!

. . . . . . . . . . . .

 

. . . . .

. . .

.

OD KUCHNI

Możecie wierzyć lub nie, ale powyższy makaron z sosem i ostrą przyprawą to najlepsza rzecz pod słońcem. Po całym dniu jazdy tylko czekamy na kaloryczne danie, którym możemy uzupełnić energię. Mięso wcale nie jest niezbędne!

Wyprawa przez Pamir to nie przelewki, bez kuchenki paliwowej i menażki ani rusz (ciekawe co Chinka na to…). Problemy techniczne zaczęły się już pierwszego dnia, na szczęście Janek po godzince ogarnął sytuację i kuchenka działała już jak należy 🙂

Jak widać… codzienny, wieczorny rytuał. Jeść się chciało tym bardziej, że po zachodzie słońca za górę od razu robiło się bardzo zimno. 

Ogólnie jestem otwarty na próbowanie nowych smaków, jednak głowy baranie mnie przerosły…

Co innego Kumys, czyli zsiadłe klacze mleko z przyprawami. Bardzo popularne w Kirgistanie i Kazachstanie, ktoś z Was próbował?

A tak wygląda pamirskie śniadanie. Chrupiąca lepioszka, domowe konfitury, kefir z jaczego mleka i obowiązkowo słodka herbata.

Dzieciaki doglądają wykwintnych potraw naszego kucharza. 

A ja raczę się ostatnim piwem przed tygodniową abstynencją. Za Langar (przed podjazdem na przełęcz Khargush) nie było już nic. Następne piwko w Sary-Tash w Kirgistanie. I pomyśleć, że na własne życzenie się tak męczę… 😉

 

Główne źródło utrzymania bloga to mój własny portfel. Aby móc dalej realizować swoje marzenia, założyłem konto na Patronite. Jeśli uważasz treści na blogu i vlogu za wartościowe, możesz dołożyć od siebie skromną cegiełkę. W grupie siła! 🙂

Zobacz także:

Białoruś: Brześć bez wizy
Białoruś: Brześć bez wizy
Ukraina -> Uniwersalny poradnik praktyczny
Ukraińska Wenecja w delcie Dunaju

 

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.